niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział 4

*Perspektywa Louisa*

Harry. Gdzie jest. Jak się teraz czuje. Co robi. O czym myśli. Czy za mną tęskni... kolejne myśli rozsadzały moją głowę. Minął dopiero jeden dzień od jego wyjazdu, a ja czułem, że zaraz oszaleję. Chciałem go zobaczyć, chociaż przez chwilę... przytulić i powiedzieć jak bardzo go kocham. Wyjąłem jego zdjęcie z pod poduszki. Jedyne zdjęcie jakie miałem. Hazz stał na nim oparty o drzewo. Uśmiechał się. Ten uśmiech wywołał u mnie ból. Nie wiedziałem czy teraz też się uśmiecha. Może płakał? Może potrzebował mnie przy sobie, a mnie nie było? Nienawidziłem tej bezsilności. Nie panowałem już nad tym co robię. Wstałem z łóżka i otworzyłem szufladę szafki nocnej. Wyjąłem z niej żyletkę i poszedłem do łazienki. Wcześniej nigdy tego nie robiłem, nawet o tym nie myślałem. Nie czułem takiej potrzeby. Miałem przy sobie Harry'ego i zawsze mogłem z nim porozmawiać o swoich problemach. Niektórzy nasi koledzy z sierocińca często się okaleczali, a później starali się to ukryć. Mówili, że to im pomaga, bólem fizycznym próbowali zagłuszyć ból psychiczny. Stanąłem przed lustrem, ręce mi się trzęsły. Nie byłem pewny czy powinienem to robić. Pomyślałem o Harrym. Napewno by tego nie chciał. A ja nie chciałem, żeby kiedyś, gdy się spotkamy zobaczył moje blizny... Cały czas miałem nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Spojrzałem na żyletkę. Nie, nie zrobię tego. Wróciłem do pokoju i podszedłem do okna, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku...

***

Obudziłem się po dziesiątej. To już dzisiaj, 24 grudnia. Moje osiemnaste urodziny. Dzień w którym mogłem nareszcie opuścić sierociniec! Nie wierzyłem, że z jednej strony te pół roku minęło tak szybko, a z drugiej każdy dzień bez Harry'ego bardzo mi się dłużył. Cieszyłem się, że nareszcie go zobaczę. Mojego aniołka, najwspanialszego chłopaka na świecie. Byłem bardzo podekscytowany.

Szybko się ubrałem i umyłem zęby. Rozejrzałem się po pokoju, chyba niczego nie zapomniałem. Miałem niewiele rzeczy i spakowałem je już wczoraj.

Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do gabinetu dyrektorki. Z kolegami pożegnałem się już wczoraj, właściwie to nie miałem się z kim żegnać, bo moim jedynym przyjacielem był Hazz... Teraz chciałem załatwić wszytkie formalności. Zapukałem do drzwi.

- Proszę - usłyszałem głos pani Smith.

- Dzień dobry - uśmiechnąłem się delikatnie. - Przyszedłem się pożegnać, zaraz wyjeżdżam.

- Już? - dostrzegłem zdziwienie w ciemnych oczach dyrektorki. - Myślałam, że zostaniesz z nami na święta. To że jesteś pełnoletni, nie znaczy że ktoś cię stąd wyrzuca.. Może zostaniesz jeszcze te kilka dni?

- Nie, chciałbym już wyjechać. - odpowiedziałem, może zbyt stanowczym głosem.

- Dobrze, proszę to dla ciebie, na dobry początek dorosłego życia - wręczyła mi kopertę z pieniędzmi i telefon komórkowy. To samo dostwał każdy, kto opuszczał sierociniec.

- Dziękuję - uśmiechnąłem się. - Będę tęsknić za tym miejcem i za panią - dodałem bardziej z grzeczności, niż szczerze.

Wyszedłem z budynku i zadzwoniłem po taksówkę. Po 15 minutach jechałem już w kierunku Londynu. To tam mieszkał Harry. Nie mogłem się doczekać momentu kiedy stanę przed drzwiami domu w którym mieszkał. Pewnie nie spodziewał się że go odwiedzę. Miałem tylko nadzieję, że jego dziadka nie będzie w domu, bo dziwnie bym się wtedy czuł. Musieliśmy przecież ukrywać nasze uczucia...

Włożyłem słuchawki do uszu i wybrałem z telefonu piosenkę Miley Cyrus - I miss you.

"I miss you
I miss your smile
And I still shed a tear
Every once in a while
..."

Te słowa bardzo dobrze opisywały to co teraz czułem. Ale już niedługo miałem go zobaczy i jego wspaniały uśmiech.

Dwie godziny później samochód zatrzymał się przed pięknym domem, w najbogatszej części Londynu. Zapłaciłem kierowcy i wysiadłem. Podszedłem pod furtkę. I zobaczyłem go. Spacerował po ogrodzie. Wyglądał tak samo jak wtedy gdy widziałem go po raz ostatni. Miał na sobie ciemnozieloną kurtkę która podkreślała kolor jego oczu. Już chciałem go zawołać, kiedy ktoś rzucił w niego kulką ze śniegu. W ogrodzie oprócz Hazzy, znajdowała się jakaś dziewczyna. Wcześniej jej nie zauważyłem. Harry uśmiechnął się i też zaczął w nią rzucać. Po chwili oboje przewrócili się w śniegu, Harry pomóg jej wstać, przytulił ją i poszli w kierunku domu.

 

*Perspektywa Harry'ego*

Było zimno, a nawet bardzo. Dzisiaj wigilia. Kolejny rozdział do napisania. Dziadek Edward ciągle gdzieś jeździ i nie wiadomo czy zdąży na kolacje... Jeżeli ona w ogóle się odbędzie. Mój Louis kończy dzisiaj 18 lat. Jest wolny... Na samą myśl o nim chce mi się płakać. Ten ból jest straszny. Tęsknię za nim. Chciałbym go tak mocno przytulić, powiedzieć mu, że go kocham, ale to jest niemożliwe...

Od pół roku nie mogę się oswoić w mieszkaniu dziadka. Wszyscy są dla mnie mili i chcą bym czuł się swobodnie w tej wielkiej willi. Szczególnie Selena jest dla mnie bardzo miła. Zaprzyjaźniłem się z nią i zacząłem traktować jak siostrę.

Od samego ranka chodzę po podwórku by poczuć tą świąteczną atmosferę. Niestety ani śnieg ani świąteczne dekoracje nie dają mi tego poczuć. Zauważyłem Selenę która wyglądała tak szczęśliwie przez te całe święta. Zaczęła we mnie rzucać śnieżkami by mnie trochę rozbawić. No i udało jej się. Robiłem kulki i próbowałem na nią w celować. Chciałem się schować za drzewem by nie oberwać kulką, ale nie zauważyłem gdy połknąlem się o gałąź i upadłem w śnieg. Selena miała niezły ubaw przeze mnie, więc szybko wstałem i rzuciłem się na nią, a ona upadła w śnieg. Całe jej ubranie się przemoczylo. Szybko postawiłem ją na nogi, objąłem i wróciliśmy z powrotem do domu.

 

*Perspektywa Louisa*

Stałem jak sparaliżowany, a łzy napłynęły mi do oczu. Myślałem, że może Harry za mną tęskni, ale teraz nie miałem już watpliwości. Zapomniał o mnie. Ma dziewczynę i jest szczęśliwy. Przypomniałem sobie dzień w którym go pocałowałem. Może on nigdy nic do mnie nie czuł poza przyjaźnią? Może odwzajemnił pocałunek tylko z litości, może nie chciał mnie zranić? Wiedział, że zaraz wyjedzie i chciał zostawić mi złudzenie, że też mnie kocha. Czułem się okropnie, byłem zły, ale nie na niego, tylko na siebie. Za to, że robiłem sobie nadzieję, za to, że tak bardzo kochałem kogoś, kto już dawno o mnie zapomniał. Szybko odeszłem z tamtego miejsca. Postanowiłem, że już nigdy tam nie wrócę, nie spotkam się z Harrym. Nie chciałem niszczyć jego uporządkowanego życia.

Poszedłem nad Tamizę. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Usiadłem na jakimś murku i zacząłem płakać. Przechodzący ludzi patzreli na mnie zdziwienie, ale nie zwracałęm na nich uwagi. Po około pięciu minutach podeszła do mnie jakaś dziewczyna.

- Coś się stało? - zapytała miłym głosem.

- Tak. Moje życie przestało mieć sens. - odpowiedziałem.

- Chcesz o tym pogadać? Mieszkam niedaleko stąd. Ale możemy też pójść do jakiejś knajpki. A tak wogóle to mam na imię Eleanor - uśmiechnęła się delikatnie, a ja nie wiem czemu poczułem chęć żeby z nią porozmawiać.

- Jestem Louis. To może pójdziemy do ciebie. - starałem się odwzajemnić uśmiech.

- Ok. Chodźmy.
______________________________________________________________________

Wiem, pewnie znowu powiecie, że za krótki ten rozdział xD Ale na pocieszenie zdradzę wam, że następny może pojawi się szybciej niż w niedzielę ;) Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem i proszę żebyście ten też komentowali :) Jeśli chcecie być informowani o nowych rozdziałach, to wystarczy, że w komentarzu napiszecie swój username z tt :D

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział 3

- Harry, ja muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że zaraz wyjeżdżasz, ale ja.. - cały czas na mnie patrzył i zauważyłem, że zaczyna się wahać. Co on do cholery chciał mi powiedzieć?!

- Louis, zaraz będę musiał iść. Dziadek czeka w samochodzie, powiedziałem, że idę tylko po walizkę.

- Właściwie to nic ważnego - powiedział cicho Louis, spuszczając głowę. - Chciałem życzyć ci szczęścia, nic więcej...

Już miał wyjść z pokoju, gdy nagle gwałtownie się obrócił. Wszytko działo się tak szybko, nie spodziewałem się tego co zrobił. Podszedł do mnie, stanął blisko i mnie pocałował! W pierwszej chwili byłem tak zaskoczony, że nie wiedziałem co się dzieje, ale już po kilku sekundach dotarło do mnie, że właśnie spełnia się moje największe marzenie. Całował mnie najwspanialszy chłopak na świecie, którego kochałem całym sercem. Wszystko inne przestało się w tej chwili dla mnie liczyć. Położyłem swoje ręce na biodrach Louisa i odwzajemniłem pocałunek. Lou był chyba lekko zaskoczony moim zachowaniem. Czy on naprawdę nie spodziewał się, że odwzajemniam jego uczucie? Nasz pocałunek stawał sie coraz głębszy, nasze języki delikatnie ze sobą walczyły. Czułem jak nasze oddechy przyspieszają. Louis powoli przesuwał swoje dłonie wzdłuż moich pleców, na szyję. Nie spodziewałem się, że dzisiaj spotka mnie tyle szczęścia. Miałem ochotę krzyczeć z radości, ale moje usta były zajęte czymś innym. Lou tak cudownie pachniał, a jego wargi były takie miękkie. Delikatnie wplatał palce w moje loki. Spróbowałem stanąć jeszcze bliżej niego. Chciałem żeby nasze ciała stały się jednością. Głaskałem jego plecy, a on bawił się moimi włosami.

Nagle usłyszeliśmy czyjeś kroki na schodach. Nie chciałem przerywać tej wspaniałej chwili, ale Louis się ode mnie odsunął. W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. Dyrektorka wyglądała na zaskoczoną widokiem Lou w moim pokoju. Miałem nadzieję, że nie zauważy tego że mamy przyspieszone oddechy i nie zada nam żadnych pytań.

- Harry, twój dziadek prosił żebym przekazała ci, że masz się pospieszyć.

Nie wiedziałem co mam zrobić. Z jednej strony wiedziałem że muszę już iść, a z drugiej chciałem zostać jeszcze chociaż chwilę z Louisem. Nawet nie wiedziałem co chciałbym mu powiedzieć.. Jak miałem wyrazić słowami to co do niego czułem? Spojrzałem na dyrektorkę. Patrzyła na mnie wyczekująco i wiedziałem, że nie zamierza stąd wyjść, dopóki ja nie zrobię tego pierwszy. Już nie porozmawiam z Lou. Poszedłem w stronę drzwi i po raz ostatni spojrzałem w oczy ukochanego. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia, tego bólu w jego oczach... Może myślał, że po tym co się wydarzyło, zrobię coś więcej żeby z nim zostać... Ale co mogłem zrobić? Nic. Ta decyzja nie zależała ode mnie.

Całą drogę w samochodzie nie odzywałem się do dziadka. Obaj siedzieliśmy na tylnym siedzeniu, a on co chwilę odbierał jakiś ważny telefon. Nie spodziewałem się, że Edward Styles ma prywatnego kierowcę, ale przecież nie było w tym nic dziwnego, skoro miał tyle pieniędzy.

Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić, chciało mi się płakać, a nawet nie miałem czym zająć myśli. Louis mnie pocałował! A wcześniej obiecał, że zawsze będę w jego sercu i nigdy mnie nie zapomni. Spełniło się moje najskrytsze marzenie, a ja nawet nie powiedziałam mu, że go kocham. Źle się z tym wszytkim czułem. Nawet nie wiedziałem czy jeszcze kiedyś się spotkamy.. Byłem pewny, że nigdy nikogo nie pokocham tak jak tego chłopaka. Muszę zrobić wszytko żeby jeszcze kiedyś go zobaczyć.. Jego niebieskie oczy, idealny uśmiech, który pokochałem od pierwszego wejrzenia. Za około dziesięć miesięcy Louis będzie pełnoletni i opuści sierociniec. Do tego czasu postanowiłem coś wymyśleć, jakiś sposób ucieczki.

- A więc Harry, jesteśmy już prawie na miejscu - odezwał się dziadek.

Wyjrzałem przez szybę samochodu. Właśnie podjechaliśmy pod duży, piękny dom. Wyglądał bardzo nowocześnie. Przed budynkiem stała kobieta w średnim wieku.

- Pani Eva jest tutaj gosposią. Zaprowadzi cię do pokoju. Ja już niestety muszę jechać. Zobaczymy się na kolacji - powiedział z uśmiechem Edward.

- Ok, fajnie. - odpowiedziałam, chociaż w moim głosie nie było czuć radości.

Wysiadłem z samochodu i zatrzasnąłem drzwiczki.

- Dzień dobry - powiedziałem do niskiej brunetki.

- Witaj Harry, miło cię poznać - uśmiechnęła się do mnie. - Chodź ze mną, pewnie już nie możesz się doczekać kiedy pokażę ci twój pokój.

Weszliśmy do środka. Naprzeciw drzwi znajdowały się schody, weszliśmy po nich na pierwsze piętro. Mój nowy pokój znajdował się na prawo. Był dosyć duży i nowocześnie umeblowany - tak jak cały dom. Pod oknem stało biurko a przy drzwiach łóżko i niezbyt duża szafa. Nie podobało mi się tutaj. Nie dlatego że wolałbym inne meble.. Po prostu nie spodoba mi się żadne miejsce gdzie nie będzie ze mną Louisa. Już za nim tęskniłem.

- Mamo! - usłyszałem głos jakiejś dziewczyny, dochodzący z parteru.

- Chodź Harry, poznasz moją córkę. Jest w twoim wieku. - powiedziała Eva.

Poszedłam za gosposią do kuchni. Przy stole siedziała ładna, szczupła dziewczyna z czarnymi włosami. Gdy mnie zobaczyła powiedziała:

- Hej, jestem Selena. Pan Styles powiedział mi, że z nim zamieszkasz.

- Cześć. Nazywam się Harry. Taa, niestety to prawda. - Nawet nie starałem się ukryć niezadowolenia.

- Nie będzie tak źle - uśmiechnęła się pocieszająco. - Jak lepiej poznasz pana Styles'a, to go polubisz. Ja pracuję dla niego od roku, jako modelka. Na początku wydawał mi się niemiły, ale później zaczęłam traktować go jak dziadka.

- Jakoś nie chce mi się wierzyć że on może być miły.. Poza tym, nie chodzi tylko o to. Nie chcę tu mieszkać z innego powodu.

- Może kiedyś mi o tym opowiesz. A narazie pozwolę ci odpocząć, wpadłam tylko na chwilę zobaczyć się z mamą, zaraz muszę wracać na sesję. Sprawdź szuflady w biurku. Czeka tam na ciebie mały prezent. Pa. - znowu się uśmiechnęła i wybiegła do salonu.

Wydawała mi się bardzo miła. Nie narzucała się, nie wypytywała z jakiego powodu nie chcę tu być...Może się zaprzyjaźnimy - pomyślałem.

Wróciłem do swojego pokoju. W jednej z szuflad znalazłem MP3 owiązane kokardą i małą karteczkę. "Dziadek nie miał czasu kupić ci prezentu, więc pomyślałam że go wyręczę. Selena zgrała kilka swoich ulubionych piosenek, mamy nadzieję że ci sie spodoba. - Eva Gomez". To miłe, później im podziękuję. - pomyślałem i położyłem się na łóżku. Włożyłem słuchawki do uszu i nacisnąłem "Play". Piosenka Robbie'go Williams'a - "Angels". Ta dziewczyna ma świetny gust muzyczny, uśmiechnąłem się, lecz już po chwili znów pogrążyłem się w smutku i tęsknocie wspominając wydarzenia dzisiejszego dnia.
_______________________________________________________________________

Uff, kolejny rozdział napisany :) Nie było to łatwe, bo jakoś nie miałam ostatnio weny na pisanie. Mam nadzieję ze mimo wszytko wam się spodoba i skomentujecie. To naprawdę bardzo mnie motywuje. Wystarczy że napiszecie czy wam się podoba czy nie, albo chociaż, że przeczytaliście ;)
Mam też małe ogłoszenie :) Poszukuję asystentki tzn. kogoś kto chciałby znaleźć czasem kilka minut na podrzucenie mi jakiś pomysłów, przeczytanie tego co już napisałam i powiedzenie czy coś poprawić itp., no i ogólne pomoc przy reklamie bloga ;) Jeśli któraś z was byłaby chętna proszę o kontakt ze mną na tt (@69_with_batman). Jedyne wymagania jakie mam, to żeby moja asystentka miała gg, trochę wolnego czasu i żeby była LS (ale musi szanować ES) :)

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 2

Prawie całą noc nie spałem. To już dziś miałem opuścić mój dom i zamieszkać z dziadkiem - Edwardem Styles'em.

W ostatnim czasie kiedy Louis przestał ze mną rozmawiać, dużo czasu spędzałem w bibliotece. Tylko tam mieszkańcy sierocińca mieli możliwość korzystania z internetu. Przy dużym oknie, po którego prawej stronie stały rzędy regałów z zakurzonymi książkami, znajdowało się małe biurko, a na nim niezbyt nowy komputer. Moim celem było znalezienie jakichkolwiek informacji dotyczących Edwarda Stylesa. Wpisałem w przeglądarkę imię i nazwisko. Trochę się zdziwiłem, gdy wyświetliła się długa lista wyników wyszukiwania. Po przeczytaniu paru stron wiedziałem już całkiem sporo na temat mojego dziadka.

W wieku 24 lat założył firmę zajmującą się modą. Już po dwóch latach osiągnął sukces. Jego projekty stały się znane na całym świecie. Swoją przyszłą żonę, francuską modelkę Yvonne, poznał na jednym ze swoich pierwszych pokazów. Rok po ślubie urodził im się syn. Wkrótce potem Yvonne popełniła samobójstwo. Media spekulowały, że przyczyną była depresja poporodowa i to, że Edward żądał od niej porzucenia kariery i zajęcia się rodziną. Na jednej ze stron przeczytałem, że pan Styles od kilku miesięcy choruje na serce i planuje odejść z branży. Gdy chwilę się nad tym zastanowiłem, pomyślałem, że może właśnie dlatego chce mnie adoptować, żebym przejął po nim biznes.

Nie chciałem już więcej o tym rozmyślać. Spojrzałem na zegarek. Do śniadania zostały jeszcze dwie godziny. Postanowiłem udać się nad rzekę, miejsce gdzie spędzaliśmy z Lou bardzo dużo czasu. W ostatnim dniu pobytu w sierocińcu, chciałem pożegnać się z wszystkimi miejscami z którymi wiązały się moje najpiękniejsze wspomnienia.

Z pokoju wyszedłem przez okno. Co prawda znajdował się na pierwszym piętrze, ale blisko okna rosło wysokie drzewo po którym często się wspinałem. Już po chwili szedłem w kierunku rzeki. Było bardzo cicho i spokojnie, o tej godzinie wszyscy jeszcze spali. Chciało mi się płakać. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, że zostawiam to miejsce na zawsze. Po kilkunastu minutach doszedłem na miejsce i zamurowało mnie. Ktoś siedział pod naszym drzewem! Czyżby to był Louis? Powoli podszedłem bliżej. Tak. To był on.

- Louis? Co ty tutaj robisz o tej porze?

Na dźwięk mojego głosu chłopak podskoczył.

- Harry?! - spojrzał na mnie i wtedy zauważyłem, że ma zaczerwienione oczy. - Ja... - nie wiedział co powiedzieć, więc postanowiłem, że to ja zacznę. Prawie nie odzywał się do mnie od dwóch tygodni, ale to był ostatni dzień i chciałem się z nim jakoś pożegnać. Nie wiedziałem dlaczego mnie tak traktował, to nie była moja wina, nie chciałem wyjeżdżać...

- Lou, proszę, porozmawiajmy. Jeszcze nie wyjechałem, a już za tobą tęsknię. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo mi ciebie brakuje. Dlaczego ze mną nie rozmawiasz? Jesteś na mnie zły?

- Nie, Hazz, to nie tak. - uwielbiałem jak mnie tak nazywał, więc mimowolnie delikatnie się uśmiechnąłem. - Nie jestem zły na ciebie, tylko... tylko na siebie. Po prostu sobie z tym wszystkim nie radzę. Nie chcę żebyś wyjeżdżał. - W jego pięknych oczach pojawiły się łzy, chociaż widziałem, że starał się je powstrzymać.

- Ja też nie chcę stąd wyjeżdżać, ale wiesz że muszę.

Chciałem mu wszytko opowiedzieć, o tym co do niego czuję. Z każdym dniem, z każdą chwilą, byłem pewniejszy tego uczucia. Ale znowu stchórzyłem. Poza tym, to nie był odpowiedni moment, zaraz miałem stąd wyjechać. Ale z drugiej strony... może właśnie dlatego powinienem mu to wyznać? To była ostatnia szansa .

- Lou, będę za tobą cholernie tęsknić. - spojrzałem mu prosto w oczy.

- Ja za tobą bardziej - uśmiechnął się smutno, wyciągnął coś z kieszeni spodni i wstał.

Zastanawiałem się co chce zrobić. Po chwili wyrył na drzewie scyzorykiem jakiś napis. Podszedłem bliżej żeby go przeczytać. "Always in my heart Harry Styles. Yours sincerely Louis." Teraz to w moich oczach pojawiły się łzy, nie wiedziałem co powiedzieć. Ten napis, to był najpiękniejszy prezent jaki Louis mógł mi podarować.

- Będę za tobą tęsknić, ale zawsze będziesz przy mnie. Będziesz w moim sercu i nigdy cię nie zapomnę. - Louis stanął za mną i delikatnie mnie przytulił. To było wspaniałe uczucie. Nigdy nie przytulał mnie w ten sposób. Poczułem ochotę, żeby go pocałować, ale nie chciałem zepsuć tej chwili. Chciałem żeby trwało to wiecznie. Dlaczego?! Dlaczego to już dziś po południu musiałem go opuścić?! To tak cholernie niesprawiedliwe! Nie panowałem już nad łzami, poczułem jak spływają po moich policzkach. Lou oparł głowę na moim ramieniu.

- Hazz, wszytko będzie dobrze. Na pewno się jeszcze zobaczymy.

- Obiecujesz?

- Tak. I pamiętaj o tym, że nigdy cię nie zapomnę. Zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółmi. - powiedział głosem przepełnionym smutkiem.

"Tylko przyjaciółmi" - przemknęło mi przez myśl.

- Musimy już wracać. - powiedział Louis i mnie puścił.

Szliśmy w ciszy, nie rozmawiając ze sobą. Już za kilka godzin mieliśmy się rozstać. Na parkingu przed sierocińcem zobaczyłem duży, srebrny samochód. Bardzo rzadko ktoś tutaj przyjeżdżał, więc od razu pomyślałem, że to mój dziadek. A więc zostało nam jeszcze mniej czasu - zerknąłem smutno na Louis'a, on też zauważył samochód, ale się nie odzywał. Moje przypuszczenia się sprawdziły. Na korytarzu czekała na mnie dyrektorka.

- Harry, nie powinieneś wychodzić bez pozwolenia. Ciebie Louis, też to dotyczy, ale porozmawiamy później. Harry, twój dziadek już przyjechał, chodź do mojego biura, czeka tam na ciebie.

Niechętnie zostawiłem Lou na korytarzu i wszedłem za dyrektorką do dużego pomieszczenia. Na fotelu przed drewnianym biurkiem siedział dobrze zbudowany mężczyzna. Miał na sobie drogi, czarny garnitur, a jego siwe włosy delikatnie się kręciły, tak jak moje.

- Witaj Haroldzie. Wiem, ze mnie nie pamiętasz, bo miałeś dwa latka, kiedy ostatni raz cię widziałem. Chciałbym ci coś o sobie opowiedzieć.

- Wiem o panu dość sporo. Wystarczyło sprawdzić w internecie. - odpowiedziałem bez entuzjazmu.

- Ach, no tak - uśmiechnął się. - W takim razie jedźmy już do domu, po południu mam jeszcze parę spraw do załatwienia.

Czułem, ze nie polubię tego starego człowieka. Nawet nie zapytał o mnie, jak się tu czułem, czy cieszę się, że go poznałem...

- Okay, tylko pójdę do pokoju zabrać kilka rzeczy.

Tak naprawdę spakowałem się wczoraj, ale chciałem jeszcze przez chwilę pobyć sam, pożegnać się z moim pokojem.

- Dobrze. Poczekam w samochodzie - odpowiedział dziadek i wyszedł z pokoju.

Zrobiłem to samo i skierowałem się schodami do mojego pokoju. Dotarłem na miejsce. Przy moim łóżku stała jedna, mała walizka. Usiadłem na krześle i po raz ostatni rozejrzałem się po ścianach.

Nagle ktoś otworzył drzwi. To był Louis. Znowu miał łzy w oczach, ale wyraz jego twarzy był inny. Tak jakby się na coś zdecydował...
________________________________________________________________________________

Bardzo dziękuję za te 18 komentarzy pod poprzednim rozdziałem :) Mam nadzieję że ten również się wam spodoba. Proszę o głosy w ankiecie, komenatrze i zapraszanie na tego bloga waszych znajomych :) Kolejny rozdział pojawi się za tydzień. :D Kocham was xx

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 1

Często granica pomiędzy przyjaźnią, a miłością jest bardzo cienka. Ktoś kogo przez całe życie uważałem za najlepszego przyjaciela okazał się dla mnie kimś więcej. Nadal boję się tego uczucia, nadal nie potrafię zrozumieć jak to się stało, że zakochałem się w kimś kto był dla mnie prawie jak brat, ale jednego jestem pewnie - on nigdy nie będzie dla mnie tylko przyjacielem.

Poznaliśmy się w kwietniu 1999 roku. Miałem wtedy pięć lat. Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, nikt z rodziny nie chciał się mną zaopiekować, dlatego trafiłem do sierocińca St. Joseph w północnej Anglii. 

Okolica była bardzo piękna, zielone łąki i pola rozpościerały się aż po horyzont. Stary budynek w którym mieścił się sierociniec znajdował się w dużym parku. Teraz z perspektywy lat, widzę, że było to dosknałe miejsce dla dzieci - świeże powietrze, spokój, dużo miejsca do zabawy - ale w tamtym momencie, to miejsce wyglądało dla mnie jak z horroru. Byłem przerażony, wiedziałem, że moi rodzice umarli i zaczynało do mnie docierać, że od tej pory moje życie całkowicie się zmieni. Najbliższych 13 lat miałem spędzić w tym domu z ludźmi którzy byli dla mnie obcy.

Chociaż minęło już dziesięć lat, pamiętam tamten dzień, jakby to było wczoraj. Wysoka, szczupła kobieta w średnim wieku, która była dyrektorką tej placówki, prowadziła mnie długim korytarzem do głównej sali. Miałem poznać tam pozostałe sieroty i opiekunów. Wprowadziła mnie do dużego pomieszczenia, które jak się później okazało, służyło tu za jadalnię. Gdy weszliśmy zapanowała cisza i poczułem na sobie ciekawe spojrzenia wszystkich dzieci.

- Witajcie moi drodzy - zaczęła swoją przemowę dyrektorka. - Chciałam wam przedstawić nowego kolegę. Nazywa się Harry Styles, ma pięć lat i od dzisiaj z nami zamieszka. Mam nadzieję, że miło go tutaj przywitacie i szybko się zaprzyjaźnicie. A teraz Harry - zwróciła się do mnie - usiądź gdzieś. Zaraz będzie obiad.

Rozejrzałem się po sali. Większość miejsc przy stolikach była już zajęta, ale jeden przy oknie był wolny. Poszedłem w jego kierunku i usiadłem na krześle. W tym momencie obok mnie pojawił się gruby chłopiec, wyglądający na dziesięć lat.

- To moje miejsce! Jesteś tu nowy, więc musimy dać ci nauczkę, żebyś sobie zapamiętał kto tutaj rządzi!

Po krótkiej chwili obok chłopaka pojawiło się trzech jego kolegów. Wszyscy byli ode mnie silniejsi, nie miałem z nimi szans. Bałem się i nie rozumiałem dlaczego mnie zaczepiają, mogli po prostu poprosić żeby się przesiadł.

- Prze-przepraszam - powiedziałem cicho.

Grupa chłopaków roześmiała się. 

- My tak szybko nie wybaczamy. - powiedział najwyższy z nich i już miał mnie uderzyć, gdy ktoś złapał jego rękę.

- Zostaw go! - spojrzałem w bok, żeby sprawdzić kto stanął w mojej obronie. Szczupły chłopiec, trochę wyższy ode mnie. Miał na sobie trochę zniszczoną jeansową kurtkę i niebieską koszulkę która podkreślała kolor jego dużych błękitnych oczu.

- No proszę! Ktoś tu się miesza w nie swoje sprawy - krzyknął gruby chłopiec który jako pierwszy mnie zaczepił. - Radzę ci, Tomlinson, żebyś nie próbował mnie oskarżać. - gdy to powiedział uderzył chłopca prosto w nos. Po chwili na jego jasnej koszulce było widać ślady krwi.

- Co tu się dzieje?! - zapytała nauczycielka, zaalarmowana hałasem.

- Proszę pani, Louis się przewrócił i uderzył w nos. - powiedział z udawaną troską grubas.

- Na pewno tak było Leonie? - pani spojrzała na niego z niedowierzaniem.

W tym momencie w rozmowę wtrącił się Louis.

- Tak, przewróciłem się, ale nic mi nie jest. - powiedział cicho.

- No dobrze, chodź ze mną, musimy cię opatrzyć. A wy poczekajcie spokojnie na obiad.

Nie wiedziałem dlaczego ten chłopiec stanął w mojej obronie i nie powiedział prawdy o tym kto go uderzył, ale wiedziałem, że muszę mu podziękować. Po południu poszedłem do parku i zobaczyłem go siedzącego pod jednym z drzew.

- Dziękuję, za to co zrobiłeś - powiedziałem do niego nieśmiało.

- Nie ma za co - uśmiechnął się do mnie. - Ale pamiętaj, żeby w przyszłości nie zaczynać z Leonem. To syn dyrektorki.

- Okay. Zapamiętam. - odwzajemniłem uśmiech i już chciałem odejść, kiedy Louis powiedział:

- Masz na imię Harry, tak?

Przytaknąłem.

- Jeśli chcesz, to możesz usiąść ze mną. - znowu się uśmiechnął. Miał piękny uśmiech, miałem nadzieję, że będę go często oglądał. - Nazywam się Louis Tomlinson - kontynuował - Mam osiem lat, a w sierocińcu jestem od czterech. Rozumiem jak się czujesz, ale szybko przyzwyczaisz się do tego miejsca.

Rozmawialiśmy jeszcze długo. Lou oprowadził mnie po budynku i dużo o wszytkim opowiedział. Od tego dnia byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, wszędzie chodziliśmy razem, Louis pomagał mi w nauce, a ja jemu w pisaniu piosenek. Największym marzeniem mojego przyjaciela było to, że gdy opuści sierociniec, zostanie piosenkarzem.

Nasze życie płynęło bardzo spokojnie, byliśmy dla siebie jak bracia, spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Wszytko zmieniło się w dniu moich piętnastych urodzin, kiedy dowiedziałęm się, że mój dziadek ze strony ojca, chce mnie adoptować. Rodzice nie utrzymywali z nim kontaktu, a o ich śmierci dowiedział się niedawno, ponieważ dopiero wrócił z Australii. Wiedziałem tylko, że jest bardzo bogaty. 

Nie chciałem z nim zamieszkać, nie chciałem zostawiać Louisa, który i tak niedługo musiałby opuścić sierociniec. I wtedy właśnie uświadomiłem sobie co naprawdę do niego czuję. Nie chciałem mieszkać z bogatym dziadkiem, pójść na studia, mieć dobrą pracę i założyć rodzinę. Od zawsze gdy myślałem o przyszłości, widziałem siebie i Lou. Był dla mnie najważniejszy, kochałem go, nie tylko jak przyjaciela, ale jak największy skarb i sens życia... zrobiłbym dla niego wszytko. Bałem się mu powiedzieć o tym co czuję, pewnie nie odwzajemniał mojego uczucia, nie chciałem się ośmieszyć... Poza tym, zawsze trochę mnie onieśmielał, gdy patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczami, gdy mówił, że mam piękne dołeczki w policzkach kiedy się uśmiecham, gdy przez przypadek dotykał mojej dłoni... czułem wtedy motylki w brzuchu.

Czasem w nocy myślałem jak to by było gdyby mnie pocałował, marzyłem żeby poczuć dotyk jego miękkich warg. Bałem się tego co do niego czułem, bałem się, że to zniszczy naszą przyjaźń... Nie wiedziałem co mam robić. Dwa tygodnie temu dyrektorka poinformowała mnie, że niedługo zamieszkam u dziadka. Gdy powiedziałem o tym Louisowi, bardzo posmutniał, od tego czasu coraz mnie rozmawialiśmy. 

Czułem się, jakby czas przyspieszył. To już pojutrze na zawsze miałem opuścić miejsce w którym się wychowałem i chłopaka którego kochałem.